29.11.2012 Stodoła, Warszawa, Polska - Sounds That Can't Be Made Tour

Warszawa. Ok. 21:00 po występie zespołu Tides From Nebula na scenę wyszedł Marillion. Ten koncert przejdzie do historii występów Marillion w naszym kraju. Owszem Marillion był w całkiem niezłej formie, ale nie spodziewałem się że dadzą na koniec taki koncert! Właściwie koncert warszawski zawierał wszystko co najlepsze z Wrocławia i Krakowa i znacznie więcej! Setlista jeszcze lepsza, podobnie atmosfera i forma zespołu a głownie samego H. Wypełniona po brzegi Stodoła była świadkiem czegoś naprawdę wyjątkowego. Koncert zaczął się od Gazy i gdy kolejny raz zobaczyłem jak Steve Hogarth wychodzi z lewej strony na scenę i siada na prawym dolnym głośniku, otoczony fotoreporterami, przy płynących dźwiękach Gazy przeszły mnie aż ciarki na plecach. Pierwszy raz doznałem takiego uczucia podczas tego utworu. Świetna gra Iana budowała napięcie. Wyjątkowa ekspresja wokalisty w utworze opowiadającym o życiu dzieci w środku konfliktu izraelsko palestyńskim, o ich sytuacji i spojrzeniu na to wszystko wokół na co nie mają wpływu… Cała sala powtarzała słowa wyśpiewane przez H: "It just aint right, It just aint right, It just aint right...". Świetny początek… Dalej Warm Wet Circles, czyli najlepsze co grali we Wrocławiu z czasów Fish’a. W Warszawie zabrzmiało to znacznie lepiej, dużo lepsza akustyka, atmosfera. H podczas tej trasy po Polsce trochę dokuczał ochroniarzom stojącym przy scenie i tym razem jeden z nich zaliczył dość bliskie spotkanie z H, który usiadł koło niego... Widać już było, że Marillion na tym ostatnim koncercie w tym roku co również podkreślił da z siebie wszystko. To czego brakowało nam na poprzednich koncertach to zdecydowanie jedna perełka z ostatniego albumu: Sky Above The Rain, zadedykowane Agnieszce, która poprosiła wcześniej by to zagrali. Jakie musiało być zdziwienie H gdy ludzie w Stodole domagali się zagrania utworu z najnowszej płyty. Magiczne 10 minut muzyki, które zabrzmiało jeszcze lepiej niż na płycie. Dalej You’re Gone z setlisty z Krakowa, po którym podaliśmy H naszą specjalną flagę, którą widział dzień wcześniej na Rynku w Krakowie. Doszły do niej kolejne podpisy z Warszawy. H przeczytał na niej widniejący napis pochodzący z dwóch ostatnich wersów utworu Sounds That Can’t Be Made: “Only love can stop you from merely existing. Play me sounds that can't be made...”. H powiedział że też wierzy w te słowa i zagrał utwór Power z nowej płyty, który zabrzmiał chyba najlepiej jak do tej pory w Polsce. H znów tego wieczoru pytał o tekst z Wrocławia; „moje uszy są pełne wody” Następnie Neverland, gdzie głos wokalisty dochodził w każdy zakamarek sali i dalej Steve założył flagę na szyi i zaśpiewał z nią dwa kolejne utwory: właśnie Sounds That Can’t Be Made oraz monumentalne The Great Escape, gdzie naprawdę można było zapomnieć o jakimkolwiek zmęczeniu głosu H trasą. Na koniec setu znów usłyszeliśmy King i Man Of A Thousand Faces. Nie zabrakło również improwizacji H i świątecznych wstawek, a sam Steve życzył wszystkim Wesołych Świąt. Marillion wychodzi na scenę ponownie i wystarczy jedno słowo i wszyscy w sali usłyszeli Ocean Cloud, które nigdzie indziej nie brzmi tak jak w Warszawie. Utwór ten właśnie w Warszawie wybłagali, wymęczyli fani podczas pamiętnego koncertu w 2007 roku, który ukazał się w serii koncertowej Front Row Club.
Przed koncertem zauważyliśmy na set liście w drugim bisie słowa …ble Ma… to mógł być tylko jeden utwór! Prawdopodobnie najlepszy z ich całego repertuaru, czyli The Invisible Man! Tradycyjnie H wyszedł o lasce w marynarce i okularach. Ależ to było wykonanie. Do dziś najbardziej z koncertu w Dolinie Charlotty w 2010 roku pamiętam właśnie wykonanie The Invisible Man i tym razem również się nie rozczarowałem. Ekspresja była tak wielka że aż ochrona odwracała się na scenę i patrzyła co H wyrabia. Gdy H śpiewał Budapeszt, Kraków, Amsterdam, cała sala krzyknęła Kraków!. On tego wieczoru był niesamowity! Sam Marillion był w szoku atmosferą i przyjęciem w Stodole. Odwdzięczyli się trzecim bisem. Na scenę wychodzi Mark i mówi że on wybierze kolejną piosenkę. Pierwsze dźwięki syntezatora z Garden Party i Stodoła oszalała a H wyszedł na scenę i żywiołowo biegając po niej śpiewał ten unikalny dziś utwór z czasów Fish’a z ich pierwszej płyty, który właśnie najczęściej grany jest na koniec trasy. H przez cały koncert przymierzał się do wejścia na głośniki tak jak miało to miejsce podczas trasy Happiness is the Road  trzy lata temu w Stodole. Tym razem były bardziej niestabilne i stały swobodnie na scenie, lekko zakrzywione. Nie przeszkadzało to mu by się na nie wdrapać i odśpiewać stojąc na nich Garden Party do końca dotykając niemal sufitu sali, gdzie  „I'm fucking” wykrzyczała cała Stodoła... Ależ to był koncert! Marillion po 2,5h show zszedł ze sceny a cała sala spontanicznie wykrzyczała „dziękujemy”… Wspaniałe zakończenie trasy, oby częściej w Warszawie! To był trzeci koncert Marillion w Warszawie w ostatnich latach i każdy z nich był wyjątkowy…
Steve Hogarth powiedział że nie wyobraża sobie innego miasta i kraju na zakończenie trasy koncertowej! Słowo Warszawa wykrzykiwał po Polsku! wiele razy podczas tego koncertu...
Po występie Marillion spotkał się z fanami i udał się do hotelu na zasłużony odpoczynek.
 
Trasa po Polsce dobiegła końca a my mamy nadzieję że nie będziemy musieli długo czekać na ich powrót. Dla tych którzy nie mogą się doczekać, Marillion gra po dwa wieczory pod koniec stycznia w Mediolanie, Barcelonie i Paryżu a już od marca zaczyna się Marillion Weekend w Holandii oraz w kwietniu w Wielkiej Brytanii a dla tych za Oceanem w Montrealu, na których na pewno nie zabraknie fanów z Polski w tym nas :)
 
 
Gaza 
Warm Wet Circles 
That Time of the Night (The Short Straw) 
The Sky Above The Rain 
You're Gone 
Power 
Neverland 
Sounds That Can't Be Made 
The Great Escape 
King 
Man of a Thousand Faces 
 
Ocean Cloud 
 
The Invisible Man 
 
Garden Party
 
 
 
Warszawa. Ok. 21:00 po występie zespołu Tides From Nebula na scenę wyszedł Marillion. Ten koncert przejdzie do historii występów Marillion w naszym kraju. Owszem Marillion był w całkiem niezłej formie, ale nie spodziewałem się że dadzą na koniec taki koncert! Właściwie koncert warszawski zawierał wszystko co najlepsze z Wrocławia i Krakowa i znacznie więcej! Setlista jeszcze lepsza, podobnie atmosfera i forma zespołu a głownie samego H. Wypełniona po brzegi Stodoła była świadkiem czegoś naprawdę wyjątkowego. Koncert zaczął się od Gazy i gdy kolejny raz zobaczyłem jak Steve Hogarth wychodzi z lewej strony na scenę i siada na prawym dolnym głośniku, otoczony fotoreporterami, przy płynących dźwiękach Gazy przeszły mnie aż ciarki na plecach. Pierwszy raz doznałem takiego uczucia podczas tego utworu. Świetna gra Iana budowała napięcie. Wyjątkowa ekspresja wokalisty w utworze opowiadającym o życiu dzieci w środku konfliktu izraelsko palestyńskim, o ich sytuacji i spojrzeniu na to wszystko wokół na co nie mają wpływu… Cała sala powtarzała słowa wyśpiewane przez H: "It just aint right, It just aint right, It just aint right...". Świetny początek… Dalej Warm Wet Circles, czyli najlepsze co grali we Wrocławiu z czasów Fish’a. W Warszawie zabrzmiało to znacznie lepiej, dużo lepsza akustyka, atmosfera. H podczas tej trasy po Polsce trochę dokuczał ochroniarzom stojącym przy scenie i tym razem jeden z nich zaliczył dość bliskie spotkanie z H, który usiadł koło niego... Widać już było, że Marillion na tym ostatnim koncercie w tym roku co również podkreślił da z siebie wszystko. To czego brakowało nam na poprzednich koncertach to zdecydowanie jedna perełka z ostatniego albumu: Sky Above The Rain, zadedykowane Agnieszce, która poprosiła wcześniej by to zagrali. Jakie musiało być zdziwienie H gdy ludzie w Stodole domagali się zagrania utworu z najnowszej płyty. Magiczne 10 minut muzyki, które zabrzmiało jeszcze lepiej niż na płycie. Dalej You’re Gone z setlisty z Krakowa, po którym podaliśmy H naszą specjalną flagę, którą widział dzień wcześniej na Rynku w Krakowie. Doszły do niej kolejne podpisy z Warszawy. H przeczytał na niej widniejący napis pochodzący z dwóch ostatnich wersów utworu Sounds That Can’t Be Made: “Only love can stop you from merely existing. Play me sounds that can't be made...”. H powiedział że też wierzy w te słowa i zagrał utwór Power z nowej płyty, który zabrzmiał chyba najlepiej jak do tej pory w Polsce. H znów tego wieczoru pytał o tekst z Wrocławia; „moje uszy są pełne wody” Następnie Neverland, gdzie głos wokalisty dochodził w każdy zakamarek sali i dalej Steve założył flagę na szyi i zaśpiewał z nią dwa kolejne utwory: właśnie Sounds That Can’t Be Made oraz monumentalne The Great Escape, gdzie naprawdę można było zapomnieć o jakimkolwiek zmęczeniu głosu H trasą. Na koniec setu znów usłyszeliśmy King i Man Of A Thousand Faces. Nie zabrakło również improwizacji H i świątecznych wstawek, a sam Steve życzył wszystkim Wesołych Świąt. Marillion wychodzi na scenę ponownie i wystarczy jedno słowo i wszyscy w sali usłyszeli Ocean Cloud, które nigdzie indziej nie brzmi tak jak w Warszawie. Utwór ten właśnie w Warszawie wybłagali, wymęczyli fani podczas pamiętnego koncertu w 2007 roku, który ukazał się w serii koncertowej Front Row Club.
Przed koncertem zauważyliśmy na set liście w drugim bisie słowa …ble Ma… to mógł być tylko jeden utwór! Prawdopodobnie najlepszy z ich całego repertuaru, czyli The Invisible Man! Tradycyjnie H wyszedł o lasce w marynarce i okularach. Ależ to było wykonanie. Do dziś najbardziej z koncertu w Dolinie Charlotty w 2010 roku pamiętam właśnie wykonanie The Invisible Man i tym razem również się nie rozczarowałem. Ekspresja była tak wielka że aż ochrona odwracała się na scenę i patrzyła co H wyrabia. Gdy H śpiewał Budapeszt, Kraków, Amsterdam, cała sala krzyknęła Kraków!. On tego wieczoru był niesamowity! Sam Marillion był w szoku atmosferą i przyjęciem w Stodole. Odwdzięczyli się trzecim bisem. Na scenę wychodzi Mark i mówi że on wybierze kolejną piosenkę. Pierwsze dźwięki syntezatora z Garden Party i Stodoła oszalała a H wyszedł na scenę i żywiołowo biegając po niej śpiewał ten unikalny dziś utwór z czasów Fish’a z ich pierwszej płyty, który właśnie najczęściej grany jest na koniec trasy. H przez cały koncert przymierzał się do wejścia na głośniki tak jak miało to miejsce podczas trasy Happiness is the Road  trzy lata temu w Stodole. Tym razem były bardziej niestabilne i stały swobodnie na scenie, lekko zakrzywione. Nie przeszkadzało to mu by się na nie wdrapać i odśpiewać stojąc na nich Garden Party do końca dotykając niemal sufitu sali, gdzie  „I'm fucking” wykrzyczała cała Stodoła... Ależ to był koncert! Marillion po 2,5h show zszedł ze sceny a cała sala spontanicznie wykrzyczała „dziękujemy”… Wspaniałe zakończenie trasy, oby częściej w Warszawie! To był trzeci koncert Marillion w Warszawie w ostatnich latach i każdy z nich był wyjątkowy…
Steve Hogarth powiedział że nie wyobraża sobie innego miasta i kraju na zakończenie trasy koncertowej! Słowo Warszawa wykrzykiwał po Polsku! wiele razy podczas tego koncertu...
Po występie Marillion spotkał się z fanami i udał się do hotelu na zasłużony odpoczynek.
 
Trasa po Polsce dobiegła końca a my mamy nadzieję że nie będziemy musieli długo czekać na ich powrót. Dla tych którzy nie mogą się doczekać, Marillion gra po dwa wieczory pod koniec stycznia w Mediolanie, Barcelonie i Paryżu a już od marca zaczyna się Marillion Weekend w Holandii oraz w kwietniu w Wielkiej Brytanii a dla tych za Oceanem w Montrealu, na których na pewno nie zabraknie fanów z Polski w tym nas :)
 
Gaza 
Warm Wet Circles 
That Time of the Night (The Short Straw) 
The Sky Above The Rain 
You're Gone 
Power 
Neverland 
Sounds That Can't Be Made 
The Great Escape 
King 
Man of a Thousand Faces 
 
Ocean Cloud 
 
The Invisible Man 
 
Garden Party