Relacja z trasy Marillion w Polsce 27-29 listopad 2012

Wrocław 27.11 / Kraków 28.11 / Warszawa 29.11
 
Marillion przyjechał do Polski na trzy koncerty: we Wrocławiu (Hala Orbita 27.11), w Krakowie (Klubi Studio 28.11) oraz w Warszawie (Klubie Stodoła 29.11). Miałem kilka oczekiwań związanych z tymi występami, ponieważ widziałem co Marillion gra na trasie po Europie. Liczyłem na Warm Wet Circles, That Time Of The Night, Kayleigh, Lavender… a o Garden Party nawet nie pomyślałem…:). 
 
Wrocław, Hala Orbita 27.11.2012:
Hala Orbita była dużą halą sportową, przypominającą nawet warszawski Torwar. Spokojnie przy dużym ścisku mogło by się zmieścić nawet z 5tys osób. Na Marillion przyszło ponad 2000 osób, co i tak było najlepszym wynikiem w Polsce, ale sala miejscami świeciła pustkami. Było mnóstwo wolnej przestrzeni, do tego bardzo wysoki sufit, puste krzesełka za sceną, wyłączone ze sprzedaży… to wszystko nie ułatwiało stworzenia gorącej atmosfery podczas koncertu… Technicy Marillion od nagłośnienia, oświetlenia no i wreszcie sam Marillion na scenie, musieli się nieźle napocić by był to niezapomniany wieczór. Muszę stwierdzić że ta sztuka im się udała! Początek koncertu był bardzo trudny, tym bardziej że Fani usłyszeli 17 minutowy utwór Gaza z ostatniej płyty Sounds That Can’t Be Made… Wyjątkowy utwór, który coraz większe wrażenie robił na mnie każdego kolejnego dnia. Od początku było widać, że fani w Polsce nie mają problemów ze znajomością nowego repertuaru Marillion. Wspaniale przyjęty utwór był tylko wstępem do prawdziwej muzycznej uczty. Widziałem setlistę z poprzedniego koncertu Marillion w Pradze z niedzieli i powiem że nie miał bym nic przeciwko gdyby we Wrocławiu zagrali to samo. W dużym stopniu się nie myliłem. Nagle całą salę wypełniły dźwięki Warm Wet Circles/That Time of the Night i Orbita zaczęła szaleć. Każdy śpiewał a moje pierwsza prośba została zrealizowana :) Steve Hogarth był w świetnym nastroju, biegał po scenie, kładł się na niej, miał wspaniały kontakt z publicznością. W pewnym momencie H spytał polską publiczność jak powiedzieć w naszym języku że jego uszy są pełne wody… 
Zespół ruszył w trasę jak jeszcze nie skończyli swojego studyjnego albumu. Odwiedzili Amerykę Północną, gdzie podczas trasy dogrywali partię na płytę, wrócili na krótko do domu w lipcu a potem dalej, Europa Północna, UK, Ameryka Południowa i wreszcie znów Europa, sprawiły że mogli być zmęczeni. 
Kolejny nowy utwór: Pour My Love, którego zaczęli grać pod koniec trasy. H zasiadł za swoim keyboardem i pięknie zaśpiewał tę spokojną piosenkę o miłości. Fani w Hali Orbita mogli poczuć się naprawdę wyróżnieni gdyż ten utwór więcej w Polsce nie zabrzmiał. Dalej było coraz lepiej, dwa nowe i chyba najbardziej chwytliwe utwory z płyty: Power oraz Sounds That Can’t Be Made, z świetną solówką Steve’a Rotherego i grą Marka Kellyego zostały przyjęte w taki sposób jakby fani znali te utwory od lat… Te utwory na żywo sprawdzają się wyśmienicie. Sam Pete również popisał się dawką humoru i w pewnym momencie na początku jakby się zbuntował i powiedział że nie gra, opierając się o wzmacniacze…:)  Fantastic Pleace to zdecydowanie najpiękniej zaśpiewany utwór przez H na tym koncercie. Potwierdzało tylko fakt jak wspaniałym jest wokalistą. To niezwykle trudna i wymagająca piosenka. Słyszałem ją już z 10 razy na żywo ale za każdym razem czuję te ciarki na plecach.
Ostatnie dwa utwory podstawowego setu to koncertowe perełki: King, gdzie H tradycyjnie trzyma w górze gitarę a zespół buduje tempo do końca utworu oraz bardziej akustyczne i mistyczne, wręcz szaleńcze Man Of A Thousand Faces porwały publiczność i definitywnie sprawiły że zapomnieliśmy o nadmiarze przestrzeni wokół nas. Publiczność była niesamowita. Co chwile w przerwach między utworami słychać było krzyki „Ocean Cloud”… Marillion wyszedł ponownie na scenę i Fani wręcz zaczęli się unosić na sali przy dźwiękach Neverland…  Ten utwór grany jest przez Marillion chyba na każdym koncercie od jego powstania a nadal bije z niego ta lekkość i świeżość. Nie bez przyczyny uważany jest za jeden z najlepszych w ich całym dorobku. Marillion znów wychodzi na scenę, publiczność kolejny raz co chwila krzyczą „Ocean Cloud”. Nagle kolejna niespodzianka i moja kolejna prośba się spełnia: Kayleigh/Lavender. To był szok, znów cała sala szaleje. Byłem na wielu koncertach Marillion, ale nigdy nie trafiłem na te dwie piosenki, Marillion bardzo rzadko je gra. Dla mnie szczególne bo od Lavender blisko 20 lat temu zacząłem słuchać Marillion. A zespół grał dalej. Sugar Mice z jedną z najlepszych solówek Rothery’ego tylko podtrzymało ten klimat. Utwór zdecydowanie częściej grany przez Marillion.  Gdy Steve Hogarth usiadł ponownie za swoim keyboardem by prawdopodobnie zagrać Three Minute Boy, cała sala nie dawała za wygraną i krzyczała dalej „Ocean Cloud” no i stało się! Absolutne zaskoczenie! Gdy Marillion mógł zakończyć koncert i nikt nie miałby mu za złe, nagle zagrali Ocean Cloud! Blisko 20 minutowy kawałek na koniec koncertu… Wspaniała ekspresja wykonania i atmosfera. Ten utwór zabrzmiał w każdym z trzech miast Polski gdzie zagrał Marillion. Na koniec we Wrocławiu Fani krzyczeli „dziękujemy”, zespół zszedł ze sceny a 2h koncert przeszedł do historii. Marillion grał we Wrocławiu pierwszy raz i mam nadzieję nie ostatni. Przydała by się jednak mniejsza bardziej kameralna sala, zbliżona wielkością do warszawskiej Stodoły. Po koncercie pojechaliśmy do pubu na starówce by przy dźwiękach Somewhere Else które zapodał nam barman spokojnie omówić to co się wydarzyło i emocje mogły spokojnie opaść.
 
Gaza 
Warm Wet Circles 
That Time of the Night (The Short Straw) 
Pour My Love 
Power 
Sounds That Can't Be Made 
Fantastic Place 
King 
Man of a Thousand Faces 
 
Neverland 
 
Kayleigh 
Lavender 
Sugar Mice 
Ocean Cloud
 
Kraków, Klub Studio 28.11.2012:
Do Krakowa dojechałem ok. 14:00. Nie mogłem się go doczekać bo wreszcie sala była bardziej kameralna a sam Marillion uwielbia grać w Krakowie. Pierwsze emocje zaczęły się już ok. 15:00. Spacerując po ulicy Floriańskiej spotkaliśmy wpatrzonego w witrynę H. Daliśmy mu spokój, ale po chwili wpadliśmy na niego ponownie na Rynku, blisko Katedry Mariackiej. Tym razem go zatrzymaliśmy, ale nie męczyliśmy o autografy. Zrobiliśmy z nim sobie zdjęcie na tle niesamowitego krakowskiego nieba o którym wspomniał H i powiedzieliśmy o naszej inicjatywie związanej z flaga, którą zrobiliśmy specjalnie na te koncerty i jeździ z nami od Wrocławia, przez Kraków po Warszawę. Opowiedzieliśmy mu że na fladze podpisują się fani przy okazji koncertów i że otrzymają ją od nas jutro w Warszawie….  Niewielka sala na ok. 800 osób bardzo szybko się wypełniła. Była szersza niż głębsza, z bardzo pionowymi trybunami i balkonem. Tam właśnie rozwiesiliśmy naszą flagę by H mógł ją wreszcie zauważyć. Tym razem Marillion nie był wspomagany przez support (we Wrocławiu i Warszawie przed Marillion zagrał zespół Tides From Nebula) i wyszedł na scenę o 20:00. Oczywiście zaczął od Gazy a utwór ten zrobił na mnie jeszcze większe wrażenie, bo dźwięk w Klubie Studio był o wiele lepszy. Atmosfera również. Wrażenie robiło to jak ludzie wypełnili każdy zakamarek sali, nawet całe trybuny i balkony pękały w szwach a pod sufitem były wgłębienia na które również wdrapywali się fani. Niezapomniany widok. Minęło blisko 20 minut koncertu i Marillion przy pierwszym okrzyku „Ocean Cloud” postanowił od razu zagrać ten utwór! Jeszcze nie słyszałem tego utworu tak szybko na koncercie. Dwa utwory i 40 minut koncertu za nami. Cały koncert zresztą minął bardzo szybko dzięki gorącej dosłownie mówiąc atmosferze. Wentylacja przy tak dużej liczbie osób nie dawała sobie rady. Dalej Marillion zagrał pierwszy raz na tej trasie u nas You’re Gone i przeszedł do Power. H wielokrotnie wskazywał palcem na naszą flagę, pamiętał ją już tego wieczoru i pamiętał ją również dnia następnego w Warszawie… Kolejnym utworem, którego nie było we Wrocławiu i nie skłamię jeśli powiem że utworem na który w Krakowie wszyscy czekali był The Great Escape a następnie tytułowy Sounds That Can’t Be Made. Jest to mój jeden z ulubionych fragmentów nowej płyty. Tradycyjnie już pierwszy set zamknęły King i Man Of A Thousand Faces. Jeszcze tylko Neverland na jeden bis i Sugar Mice na drugi, gdzie H otrzymał od krakowskich Fanów szalik Polski, który założył na szyję i zakończył się ten koncert. Jeszcze po zejściu Marillion ze sceny była nadzieja na kolejny bis. Zespół już szykował się do powrótu na scenę ale po kilkudziesięciu sekundach światła jednak się zapaliły i technicy zaczęli składać sprzęt. Koncert udany, choć pozostał pewien niedosyt.
Po koncercie Marillion spotkał się z Fanami, rozdawał autografy i pozował do zdjęć. Swoją drogą sala, w której zagrał Marillion okazała się zdecydowanie zbyt mała na gwiazdę tego formatu. Bilety były wyprzedane od ponad tygodnia a sala pękała w szwach. Dużo lepiej na koncerty Marillion sprawdza się pobliska Hala Wisły…
 
Gaza 
Ocean Cloud 
You're Gone 
Power 
The Great Escape 
Sounds That Can't Be Made 
King 
Man of a Thousand Faces 
 
Neverland 
 
Sugar Mice
 
Warszawa, Stodoła 29.11.2012:
Warszawa. Ok. 21:00 po występie zespołu Tides From Nebula na scenę wyszedł Marillion. Ten koncert przejdzie do historii występów Marillion w naszym kraju. Owszem Marillion był w całkiem niezłej formie, ale nie spodziewałem się że dadzą na koniec taki koncert! Właściwie koncert warszawski zawierał wszystko co najlepsze z Wrocławia i Krakowa i znacznie więcej! Setlista jeszcze lepsza, podobnie atmosfera i forma zespołu a głownie samego H. Wypełniona po brzegi Stodoła była świadkiem czegoś naprawdę wyjątkowego. Koncert zaczął się od Gazy i gdy kolejny raz zobaczyłem jak Steve Hogarth wychodzi z lewej strony na scenę i siada na prawym dolnym głośniku, otoczony fotoreporterami, przy płynących dźwiękach Gazy przeszły mnie aż ciarki na plecach. Pierwszy raz doznałem takiego uczucia podczas tego utworu. Świetna gra Iana budowała napięcie. Wyjątkowa ekspresja wokalisty w utworze opowiadającym o życiu dzieci w środku konfliktu izraelsko palestyńskim, o ich sytuacji i spojrzeniu na to wszystko wokół na co nie mają wpływu… Cała sala powtarzała słowa wyśpiewane przez H: "It just aint right, It just aint right, It just aint right...". Świetny początek… Dalej Warm Wet Circles, czyli najlepsze co grali we Wrocławiu z czasów Fish’a. W Warszawie zabrzmiało to znacznie lepiej, dużo lepsza akustyka, atmosfera. H podczas tej trasy po Polsce trochę dokuczał ochroniarzom stojącym przy scenie i tym razem jeden z nich zaliczył dość bliskie spotkanie z H, który usiadł koło niego... Widać już było, że Marillion na tym ostatnim koncercie w tym roku co również podkreślił da z siebie wszystko. To czego brakowało nam na poprzednich koncertach to zdecydowanie jedna perełka z ostatniego albumu: Sky Above The Rain, zadedykowane Agnieszce, która poprosiła wcześniej by to zagrali. Jakie musiało być zdziwienie H gdy ludzie w Stodole domagali się zagrania utworu z najnowszej płyty. Magiczne 10 minut muzyki, które zabrzmiało jeszcze lepiej niż na płycie. Dalej You’re Gone z setlisty z Krakowa, po którym podaliśmy H naszą specjalną flagę, którą widział dzień wcześniej na Rynku w Krakowie. Doszły do niej kolejne podpisy z Warszawy. H przeczytał na niej widniejący napis pochodzący z dwóch ostatnich wersów utworu Sounds That Can’t Be Made: “Only love can stop you from merely existing. Play me sounds that can't be made...”. H powiedział że też wierzy w te słowa i zagrał utwór Power z nowej płyty, który zabrzmiał chyba najlepiej jak do tej pory w Polsce. H znów tego wieczoru pytał o tekst z Wrocławia; „moje uszy są pełne wody” Następnie Neverland, gdzie głos wokalisty dochodził w każdy zakamarek sali i dalej Steve założył flagę na szyi i zaśpiewał z nią dwa kolejne utwory: właśnie Sounds That Can’t Be Made oraz monumentalne The Great Escape, gdzie naprawdę można było zapomnieć o jakimkolwiek zmęczeniu głosu H trasą. Na koniec setu znów usłyszeliśmy King i Man Of A Thousand Faces. Nie zabrakło również improwizacji H i świątecznych wstawek, a sam Steve życzył wszystkim Wesołych Świąt. Marillion wychodzi na scenę ponownie i wystarczy jedno słowo i wszyscy w sali usłyszeli Ocean Cloud, które nigdzie indziej nie brzmi tak jak w Warszawie. Utwór ten właśnie w Warszawie wybłagali, wymęczyli fani podczas pamiętnego koncertu w 2007 roku podczas, który również ukazał się w serii koncertowej Front Row Club.
Przed koncertem zauważyliśmy na set liście w drugim bisie słowa …ble Ma…. to mógł być tylko jeden utwór! Prawdopodobnie najlepszy z ich całego repertuaru, czyli The Invisible Man! Tradycyjnie H wyszedł o lasce w marynarce i okularach. Ależ to było wykonanie. Do dziś najbardziej z koncertu w Dolinie Charlotty w 2010 roku pamiętam właśnie wykonanie The Invisible Man i tym razem również się nie rozczarowałem. Ekspresja była tak wielka że aż ochrona odwracała się na scenę i patrzyła co H wyrabia. Gdy H śpiewał Budapeszt, Kraków, Amsterdam, cała sala krzyknęła Kraków!. On tego wieczoru był niesamowity! Sam Marillion był w szoku atmosferą i przyjęciem w Stodole. Odwdzięczyli się trzecim bisem. Na scenę wychodzi Mark i mówi że on wybierze kolejną piosenkę. Pierwsze dźwięki syntezatora z Garden Party i Stodoła oszalała a H wybiegł na scenę i żywiołowo biegając po niej śpiewał ten unikalny dziś utwór z czasów Fish’a z ich pierwszej płyty, który właśnie najczęściej grany jest na koniec trasy. H przez cały koncert przymierzał się do wejścia na głośniki tak jak miało to miejsce podczas Happiness is the Road Tour  trzy lata temu w Stodole. Tym razem były bardziej niestabilne i stały swobodnie na scenie, lekko zakrzywione. Nie przeszkadzało to mu by się na nie wdrapać i odśpiewać stojąc na nich Garden Party do końca dotykając niemal sufitu sali, gdzie  „I'm fucking” wykrzyczała cała Stodoła... Ależ to był koncert! Marillion po 2,5h show zszedł ze sceny a cała sala spontanicznie wykrzyczała „dziękujemy”…. Wspaniałe zakończenie trasy, oby częściej w Warszawie! To był trzeci koncert Marillion w Warszawie w ostatnich latach i każdy z nich był wyjątkowy…
Steve Hogarth powiedział że nie wyobraża sobie innego miasta i kraju na zakończenie trasy koncertowej! Słowo Warszawa wykrzykiwał po Polsku! wiele razy podczas tego koncertu...
Po wystepie Marillion spotkał się z fanami i udał się do hotelu na zasłużony odpoczynek.
Trasa po Polsce dobiegła końca a my mamy nadzieję że nie będziemy musieli długo czekać na ich powrót. Dla tych którzy nie mogą się doczekać, Marillion gra po dwa wieczory pod koniec stycznia w Mediolanie, Barcelonie i Paryżu a już od marca zaczyna się Marillion Weekend w Holandii oraz w kwietniu w Wielkiej Brytanii a dla tych za Oceanem w Montrealu, na których na pewno nie zabraknie fanów z Polski w tym nas :)
 
Gaza 
Warm Wet Circles 
That Time of the Night (The Short Straw) 
The Sky Above The Rain 
You're Gone 
Power 
Neverland 
Sounds That Can't Be Made 
The Great Escape 
King 
Man of a Thousand Faces 
 
Ocean Cloud 
 
The Invisible Man 
 
Garden Party