Relacja z Port Zelande i Wolverhampton - Marillion Weekends 2013

Relacja z Port Zelande i Wolverhampton - Marillion Weekends 2013

 




Marillion Weekend - Port Zelande 8-10.03.2013 Holandia
Marillion Weekend - Wolverhampton 12-14.04.2013 UK
 
W 2013 roku Marillion zorganizował podobnie jak 2 lata temu aż 3 Weekendy. Miały być one jeszcze bardziej niezwykłe i zorganizowane z jeszcze większym rozmachem. Na początku Marillion ogłosił, że w piątkowy wieczór odegra cały album Radiation, gdyż mija 15 lat od jego wydania. Okazja była tym bardziej, że na poczatku 2013 roku, Marillion postanowił na nowo wyprodukować ten album, czego dokonał Michael Hunter i album zyskał znacznie, przy jego odbiorze. Bilety na Weekend w Port Zelande oczywiście się szybko wyprzedały. Sam,  zakupiłem je jak tylko ruszyła sprzedaż. Pod koniec roku 2012, gdy w kasach było jeszcze sporo biletów na Weekendy w Wolverhampton, oraz w Montrealu, Marillion postanowił z elektryzować Fanów i ogłosić, że w sobotni wieczór, po raz pierwszy od 11 lat zagrają na żywo album Brave... Ta wiadomość sprawiła, że tym razem nie skończyło się dla mnie tylko na wyjeździe do Port Zelande, ale również postanowiłem zobaczyć to jeszcze raz na angielskiej ziemi w Wolver... Niedzielny set pozostawał do samego końca tajemnicą i ukryty było pod nazwą Secret Sunday. Każdego dnia w Port Zelande napięcie rosło i krażyły co raz bardziej wymyślone plotki odnośnie niedzieli. Niektórzy nawet puszczali nieprawdziwe informacje, że widzieli w Port Zelande Fisha... :) Ostatecznie Marillion postanowił po raz pierwszy nie zagrać tylko dwóch całych płyt, ale aż trzy. Tą trzecią była dopiero co wydana Sounds That Can't Be Made. Fani, którzy odwiedzili Montreal, czy Wolverhampton nie tylko już wiedzieli co Marillion zagra w niedzielę, ale oczywiście znali całe setlisty z Port Zelande. Weekendy odbywały się co dwa tygodnie. 
 
 
Piątkowa noc była jedną z najlepszych w historii Weekendów. Mimo obaw o to jak zabrzmi Radiation. Była to też noc niezwykle długa. 2 lata temu właśnie tego brakowało, bo zespół bardzo szybko zakończył set dając za to w sobotę blisko 3 godziny muzyki. W tym roku praktycznie każdy set, każdego dnia był podobnie bardzo długi. Radiation zabrzmiało wspaniale, właściwie mnie bardzo pozytywnie zaskoczyło. Szczególnie w Port Zelande, gdzie wszystko przeżywałem po raz pierwszy. Trudno jest napisać recenzję obu tych Weekendów, ponieważ nie zwykle ważny był tu czynnik zaskoczenia. H wyszedł na scenę w ciemnych okularach i odspiewał Under The Sun, które naprawdę zabrzmiało bardzo dobrze. Również Now Shell Never Know. Zupełnie nie wiem czemu Marillion tak rzadko gra ten utwór. Właściwie to zaskoczył on mnie z Radiation najbardziej pozytywnie. Born to Run było równie cudowne jak 2 lata temu, a Cathedral Wall zabrzmiał pod koniec dużo łagodniej niż na płycie co było bardzo na plus. Na koniec tej części jeszcze A Few Words for the Dead, gdzie H wyszeł z karabinem, wkładając pod koniec utworu do lufy kwiat. Nie trzeba mówić że genialny jest to utwór. Kolejna część zaczęła się od 80 Days, następnie Genie, które słyszałem pierwszy raz i Marillion niezwykle rzadko wykonuje na żywo. Następnie wyjątkowe jak zawsze, ale również w ostatnich latach nie często wykonywane Somewhere Else. Koncert w port Zelande odbywał się 8 marca, czyli w dzień kobiet i właśnie im dedykował H kolejny set; Hooks In You było kolejnym pozytywnym zaskoczeniem. Niedoceniany utwór jest wręcz stworzony na koncerty i świetnie nadaje się właśnie na takie piatkowe wieczory, wprowadzajace nas w cały Weekend. Dalej Slainte Mhath podczas którego H wypił nie tylko zdrowie pań ale również Fisha. Dalej Marillion kontynuje set grając Lavender i Heart of Lothian by przed zejsciem ze sceny zagrać kolejną najgłośniejszą wersję King... Na bis, Marillion przygotował nie lada gratkę. Gdy H zaśpiewał "So here I am once more.." aż mnie ciarki przeszły po plecach. Ale zaraz, przeciez to nie był Fish... Wykonanie tego utworu przez H przejdzie do historii. Zaśpiewał go zupełnie tak jakby był napisany przez niego, szczególnie druga część była najbardziej widowiskowa. Naprawdę wielki szacunek dla H za to wykonanie. W Port Zeland stałem wręcz z niedowierzaniem a w Wolverhampton, wiedząc już co mnie czeka, delektowałem się każdą sekunda tego utworu. Na koniec Happiness is the Road i 1/3 Weekendu za nami.
 
Sobotni set był tym najbardziej wyczekiwanym. Marillion miał zagrać Brave, dla mnie pierwszy raz, ale tym razem miało to być coś jeszcze bardziej wyjątkowego. Otóż miało to być wykonanie z największym dotąd rozmachem a zespół przygotowywał się do tego od bardzo dawna. Również ten sobotni wieczór pokazuje jakie były różnice między Weekendem w Port Zelande a tym w Wolverhampton. W Holandii wszystko miało być naj. tony sprzętu na scenie, mnóstwo oświetlenia, laserów, wybieg dla H, aby jeszcze bardziej wyeksponować jego teatr, wielki ekran za sceną, który sprawiał wrażenie jakby cały zepsół wystepował w teledysku... Nie wszystko się udało, ale robiło to duże wrażenie. Ścisk pod sceną był ogormny, trudno było cokolwiek spokojnie zobaczyć, każdy chciał być jak najbliżej. Pierwsze dźwięki River, Michaela Huntera, wyświetlona twarz na kurtynie i wielkie oczekiwanie. Czekaliśmy tak z 20 minut i się zaczęło... Było wszystko co ten spektakl miał zawierać. H wydawał się być w świetnej formie. Nie zabrakło sutanny, szminka była bardziej pomarańczowa i odblaskowa, by było ją widać z daleka. Były świece, był H przebrany w złoty strój podczas Paper Lies i latające pieniądze. Ale zupełną nowością była obecność córki Steve'a Rotherego, która podczas utwóru tytułowego zapalała i gasiła świece ustawione w około H. Oczywiscie faceci w czarnych maskach wynoszacy H ze sceny, podczas finału Hard As Love byli bardzo brutalni :) Na koniec w Holandii podczas Made Again, pojawili się przedstawiciele wszystkich obecnych w Port Zelande Fanów z narodowymi flagami. W Wolverhampton wyglądało to jednak zupełnie inaczej. Usiadłem na balkonie na wprost sceny, miałem idelny widok przy barierce a dźwiek był niezwykle pełny i soczysty. Nikt mi nie zasłaniał i się nie pchał. Scena również była bardziej uboga. Nie było wybiegu, flag, ekran był mniejszy i było dużo mniej oświetlenia, które już nie oślepiało Marka. Liczyła się przede wszystkim muzyka i właśnie w takich warunkach H mógł dać z siebie wszystko... Naprawdę warto było jechać tyle km to Wolverhamtpon, zobaczyć to jeszcze raz, by przeżyć Brave jeszcze raz, ale tym razem tak jak należy. Sam H zresztą powiedział, że w Port Zelande nie mógł się skupić i w pełni zaangazować w Brave co wydawało się być zrozumiałe. Ten album zdecydowanie lepiej brzmi kameralnie, choć sama muzyka wydaje się mieć niezwykły rozmach. W Wolverhampton na uwagę załsuguje również olbrzymia  owacja publiczności po wykonaniu The Great Escape. Dość historyczny moment, gdyż było to ostatnie wykonanie Brave podczas tych Weekendów i na pewno ostatnie na najbliżesze kilka lat. Marillion gra Brave średnio raz na 10 lat...
Drugi set rozpoczął Rich i The Damage, które miały za zadanie rozluźnić nas po pierwszym. Ale dalej znów nastrojowo. Marillion pierwszy raz zagrał na żywo Trap The Spark z Happiness. Kolejny utwór, który zespół mógłby grać znacznie częściej. Dalej Warm Wet Circles i That Time Of The Night z podstawowego setu ostaniej trasy promującej Sounds... i znów zaskoczenie. Driling Holes z Marbles to kolejny unikat, który wzbogacony był naprawdę ciekawą animacją wyświetlaną na ekranie za sceną. Fani, którzy byli na pamiętnej trasie Marbles w 2004 roku, oraz byli na dwóch ostatnich Weekendach, mieli szansę słyszeć wszystkie utwóry z dwu płytowej wersji Marbles...Ale wracając do setu, dalej mamy niezwykłe jak zawsze Out Of This World z filmem dokumentującym wypadek Donalda Campbella, które kończy drugi set. Na bis kolejna niespodzianka w postaci długo oczekiwanego przeze mnie Seasons End. W Holandii wykonanie podkreślały niezwykłe, zamontowane nad srodkową częścią sceny, opadajace reflektory. Na koniec The Space w świetnym wykonaniu z jakby wydłużoną, bardziej podkreśloną niż na płycie końcówką. Zresztą nie od dziś wiadomo, że ten utwór wyjątkowo sprawdza się na koncertach.
 
Niedzielny set zawierał przeplatane utwóry z płyty Sounds.. z innymi utworami Marillion. Zaczęli oczywiście od Gazy, którą zagrali identycznie jak na trasie. Dalej Waiting to Happen i znów wracamy do ostatniego albumu, do Lucky Man. Po tych Weekendach nadal się nie przekonałem do tego utworu, ale nie było źle. Dalej kolejny przerywnik w postaci 15 minutowego This Strange Engine, gdzie podczas najpiękniejszej solówki Rotherego, w Wolverhampton zespół otrzymał jedną z największych owacji w swojej historii... ale w Holandii również nie była ona mała. Dalej naprawdę udane Pur My Love (do tego utworu akurat zdążyłem się już przekonać). Dalej pierwsza zmiana w secie. W Port Zelande zagrali Neverland, natomiast w Wolverhampton główną atrakcje wieczoru, czyli Montreal. Utwór jest wręcz stworzony na koncerty. Jest dość osobisty dla H, dotyczy jednego miasta, ale miejmy nadzieję na stałe zagości w setlistach Marillion. Może spotka go taka historia jak Ocean Cloud, kiedy to na początku Marillion nie wyobrażał sobie by go grać na żywo a dziś jest (szczególnie w Polsce), niezwykle wyczekiwany. Nad sceną wyświetlane były obrazki jak H porwany został przez publiczność w Montrealu. Robiło to wrażenie. Dalej mamy Invisible Ink, do którego nie ukrywam mam jakiś sentyment i również na żywo mnie nie zawiódł. W Holandii mamy już Montreal a w Wolverhampton Power. W Port Zelande również nadchodzi Power i zdecydowanie tam ten utwór mnie bardzo zaskoczył. Przede wszystkim wykonanie tego utwóru przez H. Na pewno miało na to wpływ miejsce w którym stałem. W Holandii stałem dalej od sceny, na wysokości końca wybiegu a H podczas tego utworu stał właśnie na nim, natomiast w Wolverhampton stałem pod samą sceną a głośniki były zawieszone niezwykle wysoko i na dodatek mocno wysunięte do przodu, co powodowało powstanie martwej strefy. Set kończy w obu przypadkach Sounds That Can't Be Made. Na pierwszy bis mamy kolejny mój ulubiony fragment tych Weekendów w postaci The King Of Susnet Town, w wspaniałym wykonaniu z niebywałą energią, jak we wspomnianym wykonaniu Power, oraz ostatni utwór z osteniej płyty The Sky Above The Rain, podczas którego na sam koniec w finałowym momencie wystrzela confetti, które w tradycyjny już sposób kończy wszystkie Weekendy. To był symboliczny koniec Weekendu, ale dostaliśmy jeszcze na kolejny bis w Wolverhampton zaległe Neverland, oraz w obu przypadkach na sam koniec Garden Party, w którym nie zabrakło efektów pirotechnicznych jak i wspinania się w Wolver, H na głośniki i balkon, na który się wdrapał i opuścił sale górnym wyjściem... muzyka dalej leciała z głośników i ludzie w rozsypanym wszędzie confetti się wspólnie dalej bawili. W Port Zelande H wyszedł do ludzi i tańczył razem z nimi...
 
Warto wpsomnieć, że w Port Zelande już tradycyjnie, Fani mogli zobaczyć Marillion Museum. Tym razem poświęcone było pamiątkom z okresów płyt Radiation, Brave oraz ostatniej Sounds That Can't Be Made. Rekorodowo wielki sklep Marillion w Holandii pękał w szwach, a Fani czekali w długich kolejkach by często kupić pamiątkę, która nie trafi do internetowego sklepu. Pogoda jednak nie dopieszczała a ostatniego dnia padał nawet śnieg. Myślę, że pomysł aby zamienić kolejność Weekendów za dwa lata jest bardzo dobry,  nie tylko z artystycznego punktu widzenia, ale również dla tego, że w tym ośrodku nad morzem, będzie na pewno cieplej. Przy okazji Weekendu w Holandii, Fani zorganizowali spotkanie w pubie The Tara w Amsterdamie, gdzie swoją obecnością zaszczycił nas, nie zwykle sympatyczny Eric Blackwood z Edison's Children. Natomiast w Wolverhampton, zarówno przed koncertami jak i po, Fani gromadzili się w pubie Moon Under Water, w którym nie brakowało dobrego jedzenia i ciemnego piwa.
 
Wspaniałe Weekendy, które właśnie przeszły do historii. Oba różne i dające różne przeżycia i doznania. Port Zelande, które jest jednym wielki świętem dla Fanów Marillion  z całego świata, gdzie w świetnych warunkach można przesiąknąć atmosferą tego wydarzenia przez cały okres jego trwania. Rano można było pobiegać z muzykami Marillion, w ciągu dnia spotkać ich jadących na rowerze, czy po koncercie w pubie... oraz Wolverhampton, które było niezwykle udanym artystycznym przeżyciem, gdzie byliśmy światkiem wspaniałego wykonania Brave, czy wielu innych dzieł Marillion, czy doznać niesamowitej atmosfery na sali...
 
Warto również odnotować jak duż Fanów przybyło przede wszystki do Port Zelande, ale również do Wolverhampton z Polski. Byliśmy tam widoczni. W Wolver nawet H nas wymieniał ze sceny. Nie którzy Fani z Polski szli o krok dalej i nawet samochody dekorowali emblematami Marillion... Zdecydowanie liczba Fanów z naszego kraju na tej imprezie, z roku na rok rośnie.
Kolejne Weekendy już za dwa lata...